Kiedy mamy drugiego człowieka obok siebie nie doceniamy czasu, który jest nam przeznaczony. Dopiero gdy tej osoby nam zabraknie dociera do nas, że nikt i nic nie jest nam dane na zawsze. Myślimy sobie "zapomniałem zadzwonić dziś, to zadzwonię jutro" albo "miałem pojechać go odwiedzić w ten weekend, to nic, pojadę w następny", "nie udało się wyjechać wspólnie w tym miesiącu na wakacje, to pojedziemy za kolejny miesiąc", "nie spędziliśmy razem w tym roku Sylwestra, to zrobimy to za rok, na pewno". A później okazuje się, że tego roku, miesiąca, tygodnia, ani nawet dnia już nie ma. Że jest już za późno. Nikt z nas nie rozumie, jak kruche jest życie, dopóki nie zostanie ono odebrane komuś nam bardzo bliskiemu. Kłócimy się ze sobą, obrażamy się na siebie nawzajem, później marnujemy czas nie rozmawiając ze sobą, unosząc się dumą. Nie spotykamy się z drugim człowiekiem, bo nam się nie chce, bo widzieliśmy się tydzień temu, więc nie mamy o czym rozmawiać i siedzimy w domu oglądając głupi program w telewizji. Nie szanujemy czasu, jaki został nam dany z drugim człowiekiem, dopóki go nam nie zabraknie, ale wtedy jest już za późno, żeby porozmawiać, przytulić, napić się wina, powspominać. A kiedy jest już za późno na wszystko, zaczynają nas dręczyć wyrzuty sumienia, bo przecież mogłem więcej, bardziej, częściej. Kiedy zmarł mój dziadek najbardziej bolało mnie to, że za jego życia często się spieraliśmy i że wtedy robiłem mu na złość na przykład wychodząc wielce urażony, kiedy on przyszedł spędzić ze mną czas. Dopiero kilka lat po jego śmierci zrozumiałem, że to wszystko było na nic i że bezpowrotnie zmarnowałem czas, jaki był nam dany. Wie Pani, to chyba najbardziej boli, ten beznadziejnie roztrwoniony czas.
— nacpanaasoup